środa, 29 czerwca 2011

Madonna - Time Stood Still

Przemek: Większość najlepszych piosenek Madonny to dość MŁODZIEŻOWSKA muzyka. Nie raz jednak, szczególnie w latach dziewięćdziesiątych, zdarzyło jej się skierować w stronę muzyki dla starych ludzi. No może trochę starszych. Nie mówię tu nawet o Don’t Cry For Me Argentina (w ogóle chciałbym nie wiedzieć, że coś takiego miało miejsce). Z resztą na rozważania na temat dyskografii artystki z tej dekady kiedyś przyjdzie pora, bo kwestia jest warta uwagi, zwłaszcza że etap ten jest często bądź to niedoceniany przez współczesnych wielbicieli 80s, bądź przeceniany przez polskich dziennikarzy, którzy jarają się tym, że wtedy, że wtedy poszła w „nowe brzmienia” zamiast grać „tandetne disco”. Jednak dziś w zajmiemy się trackiem cokolwiek zapomnianym, czy raczej nigdy należycie niedocenionym.

Time Stood Still uważam za szczytowe osiągnięcie artystki w tamtej dekadzie (mam nadzieję, że nie przyjdą po mnie w nocy bojówki Vogue, który wybaczcie, ale jest nieco przereklamowanym kawałkiem zawdzięczającym hype w dużej mierze teledyskowi i „kontekstowi”).

Piosenka pochodzi, ze ścieżki dźwiękowej do filmu „Układ prawie idealny” (nie widziałem) i nie pojawiła się na żadnej regularnej płycie, ani na singlu. Zapewne, jako osoba, która jest zbyt leniwa, żeby śledzić tego rodzaju poczynania nawet ulubionych artystów, przeoczyłbym gdyby nie Marek Niedźwiecki (który nadawałby się na patrona tego bloga, gdyby nie to, że na razie nie dostrzegamy geniuszu Jerzego Grunwalda). W czasach, kiedy Time Stood Still zostało opublikowane byłem już, dzięki  Ray of Light, zdeklarowanym fanem Madge.  Od razu zajawiłem się nowym trackiem, który, pomimo że nie wyszedł na singlu, był regularnie katowany przez pana Marka. Potem o piosence zapomniałem, bo zaczęła mnie interesować trochę inna muzyka (lol). Wróciłem do niej po ponad dekadzie, w ramach kolejnej fali zainteresowania Madonną, mając w pamięci dziecięcą podjarkę. Byłem nastawiony nieco sceptycznie, ale już przy pierwszym odsłuchu od lat, kawałek niszczył bardziej niż kiedykolwiek. 

Track ani tak olśniewający produkcyjnie, ani tak wyrazisty jak piosenki z Ray of Light (btw. TS: Blur Battle vs. Madonna Shanti/Ashtangi w kategorii najlepsza produkcja Orbita), na pierwszy rzut ucha może brzmieć nieco blado.  Tyle, że kwestii songwritingu nie działo się na tamtej płycie nic równie znakomitego jak Time Stood Still. Popatrzmy na tagi na Wrzucie: „dół”, „piękne”, „smutne”. W przypadku 99% piosenek zażenowałbym się takim postawieniem sprawy, ale to jest ten 1% kiedy temat został wyczerpany. No, ale wypada coś dodać od siebie. To smętna ballada, wywodząca się gdzieś od The Power of Good-Bye tyle, że mniej „nowo-brzmieniowa”. Mimo że zbudowana na bicie, to jej charakter determinują przede wszystkimi rzewne smyki i delikatne klawisze. Tym, co szczególnie ujmuje jest po pierwsze pewnego rodzaju dojrzałość (heh) tego miłosnego lamentu, której nie znalazłem w takim stopniu w dorobku artystki ani wcześniej ani później. Poza tym nie znam w muzyce pop wielu równie CHWYTAJĄCYCH ZA SERCE momentów jak instrumentalna część refrenu. Więc kiedy znudzą Wam się obskurne, hiper-wyrafinowane brazylijskie potwory, czy kolejne wykwity brytyjskiej sceny basowej, zwróćcie uwagę na proste, ale uniwersalne piękno Time Stood Still.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz