poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Golec uOrkiestra - Kto się ceni

Bartek: Hola, wędrowcze, zatrzymaj się, gdy cię starzec prosi. Moich uszu doszły niepokojące sygnały. Słyszałem, że:

- śmiejesz się z braci Golec, ale znasz na pamięć kwestie z ich epizodycznych ról w serialu "Xena. Wojownicza księżniczka";
 

- odmieniasz ich nazwisko przez wszystkie przypadki, ale bynajmniej nie dlatego, że tak często dyskutujesz z emfazą o ich twórczości, ale po to, by odnaleźć najzabawniejszy spośród rymujących się z nim rubasznych wyrazów;

- uważasz sympatycznych górali za ordynarnych i cynicznych koniunkturalistów, ale w każde święta z kryształkiem wzruszenia w oku słuchasz ich kolęd i pastorałek z utęsknieniem wyglądając pierwszej gwiazdki. Nie muszę chyba dodawać, że na koncercie Marcina Maseckiego nigdy nie byłeś i nie będziesz, bo i po co;

- twierdzisz, że twórczość formacji z Milówki to gnuśny kał, ale wskaż łaskawie choć jeden inny zespół, który połączył w absolutną całość przeciwstawne bieguny tanga i muzyki góralskiej;

No, więc właśnie. Myślisz, że jesteś ekstra osłuchany koleszko, bo dwa razy puściłeś sobie tegoroczny album Future Islands, byłeś na openerowym koncercie Arcade Fire, do rozpuku bawi cię polskie reggae, a na wyprzedaży w Empiku kupiłeś w ofercie 2+1 kilka wiecznie przecenionych albumów The Clash. Ale czy kiedykolwiek "poznałeś ty chujozo jebany" polskie The Clash? Przemknęło ci przez ten poniemiecki łeb, że polskie reggae wydało na świat jeden z najwybitniejszych utworów w dziejach tego kontrowersyjnego gatunku? Kurwa nie sądzę.

Ponieważ "Sandinisty" zazwyczaj w Empikach nie przeceniają, nie mieliście zapewne okazji do zaznajomienia się z najjaśniejszym punktem tego wydawnictwa, ukrytym pod indeksem 37 utworem, który z powodzeniem antycypował z wieloletnim wyprzedzeniem znany skądinąd bumelancki hymn "Slack Motherfucker". Życzliwy współautor bloga podpowiada, że jedynie bariera językowa i charakterystyczny okołożywiecki akcent sprawiły, że nie doczekał się on podobnie kultowego statusu. Na szczęście (z pobudek czysto faszystowskich, znamy angielski) adresujemy nasze internetowe czasopismo wyłącznie do Polaków. Kiedy więc świat cały żyje i żyć będzie w błogiej nieświadomości, my, ród nadwiślański, dostępujemy ekskluzywnego prawa delektowania się "Kto się ceni" na płaszczyźnie tak formy, jak i treści.

No więc, co my tu mamy? Z jednej strony dowcipną, ale i bezlitośnie surową krytykę czerwonego totalitaryzmu z jego chłopsko-robotniczym etosem, pięciolatkami i przekraczaniem norm produkcji. Z drugiej, radykalny głos sprzeciwu wobec przebranej w neoliberalne szaty społecznej presji samodoskonalenia i rozwoju przez znoje. Dyktat umów śmieciowych, tysiąc memów z Jeremim Mordasewiczem, setki tysięcy znaków na blogu Wojtka Orlińskiego - nic nie jest w stanie oddać bolączek ducha rozdartego między koszeniem kabony a nygusowskim stylem życia skuteczniej niż wers "O karoshi sam się prosi / ten kto zbytnio kocha grosik" (trochę Wankej). Ewangelickie korzenie Braci zdradza natomiast streszczająca jednym zdaniem koncepcję predestynacji fraza: "Życie nie jest przecież po to / by uwijać się z robotą / ona zawsze znajdzie nas". W istocie mamy tu do czynienia z najdonioślejszą apologią żywotu człowieka poczciwego spisaną w języku Reja od czasów Reja. "Słuchaj pilnie dobrych rad".

Przyjrzyjmy się jeszcze przez moment warstwie muzycznej omawianego arcydzieła. Ileż tu luzu, ileż nieskrępowanej radości ze wspólnego muzykowania idealnie dostosowanego do lirycznej tkanki utworu! A przecież tęskny zaśpiew milowieckich trąb zapowiada coś zgoła odmiennego, bliższego raczej kunsztownym prog-karpackim suitom niż pełnoprawnemu ska. Chociaż nikogo nie trzeba chyba przekonywać, że Golcowie to prawdziwi wirtuozi instrumentów dętych blaszanych, swoboda, z jaką prowadzą w "Kto się ceni" luzacką narrację melodyczna pozostawia oniemiałym nawet przy setnym odsłuchu. A już osobny rozdział w historii polskiej muzyki popularnej stanowi ostatnia minuta singla - przecudowne, subtelnie kojące outro sytuujące się stylistycznie gdzieś w połowie drogi między "In a Silent Way" a "Kaputt" Destroyera. Nie musicie wstydzić się łez.

Ilekroć słucha się "Kto się ceni" w należytych warunkach, człowiekowi momentalnie staje przed oczami wyobraźni wielotysięczny, barwny tłum melomanów kołyszących się łagodnie w rytm reggaującej linii w czasie koncertu "Golec uOrkiestra plays Kiloherce prosto w serce" na OFF Festivalu 2015. Skoro zaprasza się tam mnóstwo upośledzonych artystycznie formacji, może warto zrobić w przyszłym roku wyjątek i zafundować bulącym za karnety spore pieniądze słuchaczom coś autentycznie wartościowego?






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz