poniedziałek, 27 czerwca 2011

Died Pretty – Blue Sky Day

Mateusz: W piątej części Dziadów postanowiliśmy Was zaskoczyć i po raz pierwszy, ale na pewno nie ostatni sięgnąć do szuflady z naklejką indie. Nie oznacza to bynajmniej, że z dnia na dzień porzuciliśmy nasze ideały - wręcz przeciwnie. Prezentujemy bowiem utwór, który dla indie rocka lat 80. powinien być tym, czym dla kolejnej dekady jest Web in Front czy Game of Pricks. Z drugiej natomiast strony, jego autorzy w ciągu kilku kolejnych lat przesiedli się z kolei jesiotrowej na legislatywną i pewnie zmierzali do upragnionej emerytury w wagonie z tabliczką pop/rock.

Druga połowa dekady 80s stanowiła tłuste lata dla miłośników australijskiego alternatywnego GRANIA. W roku powstania Blue Sky Day, Go-Betweens, wydając Liberty Belle and the Diamond Express, rozpoczęli passę trzech bezbłędnych albumów, debiutowało Crowded House, a David McComb wraz z Born Sandy Devotional wzniósł swój zespół na wyżyny, na które już nigdy nie powrócił. Tym bardziej dziwić może, że debiutujące po serii epek albumem Free Dirt Died Pretty nie brzmiało jak żaden z wyżej wymienionych zespołów. Być może duetowi Ron Peno/Brett Myers brakowało lekkości i songwriterskiego sznytu, który cechował Forstera i McLennana, z drugiej natomiast strony, jako stricte rockowy zespół, nie chcieli zostać wrzuceni do jednego, pub-rockowego worka pospołu z Cold Chisel czy Midnight Oil. Istotnie, nie ma takiego elementu brzmienia na Free Dirt, który mógłby wskazywać, że Died Pretty „come from the land down-under“. Słuchając debiutu australijczyków można natomiast odnieść wrażenie, że Peno i Myers położyli pod Pacyfikiem kabel telegraficzny (lol) sięgający aż do Kaliforni, aby podsłuchiwać zespoły zaliczane do ostrzejszej schizmy nurtu Paisley Underground – Thin White Rope, Green on Red czy The Dream Syndicate. Tak jak u nich, we wczesnej twórczości Died Pretty pobrzmiewają echa Stooges, Television czy VU. Nie jestem w stanie jednoznacznie potwierdzić swojego przypuszczenia, że jedną z niewielu inspiracji pochodzących z Siódmego Kontynentu byli Hoodoo Gurus, nie znalazłem bowiem żadnego potwierdzenia, czy zamykający stronę A Free Dirt utwór Stoneage Cinderella stanowi bezpośrednie puszczenie oczka do autorów fantastycznego, paleontologicznego debiutu Stoneage Romeos.

Zdecydowanym highlightem pierwszego albumu Died Pretty jest ultraprzebojowy Blue Sky Day, rozpoczynający się od efektownego crescendo, przywołującego na myśl pierwsze takty Twisterelli. Na upartego, cały album można porównywać do zdereverbowanego (zbrodnia na języku polskim :<) Ride circa właśnie Going Blank Again. Zwrotka wydaje się zaskakująco krótka, bowiem zanim się obejrzymy, dostajemy konkretem między oczy. O ile zwykle w przypadku tego rodzaju muzyki nie zwracam większej uwagi na możliwości wokalisty, o tyle Ron Peno w refrenie naprawdę potrafi mnie wzruszyć.

Sam fakt, że to świetny i relatywnie mało znany utwór, nie jest głównym powodem, dla którego poświęcamy mu tyle miejsca na naszym blogu. Słuchając Blue Sky Day po raz enty i oceniając jakość hooków dochodzimy do wniosku, że australijczycy musieli być wyjątkowymi pechowcami, że ten Koh-i-noor ich twórczości nie dorobił się ani statusu hymnu indie rocka, ani klasycznego pop/rockowego bangera, którym, biorąc pod uwagę nienaganną produkcję i przebojowość, mógl bez wątpienia zostać. A szkoda, bo momentami mam wrażenie, że byłby to najlepszy singiel wczesnego U2, gdyby tylko Bono i Edge zechcieli być trochę bardziej cool. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz